Pierwszy dziennikarz trafił do aresztu: Kamiński będzie go „trzymał w lochu”, tak długo jak tylko może. Dla Kamińskiego bowiem to kwestia życia

Reklama

wt., 02/16/2021 - 09:06 -- zzz

Pierwszy dziennikarz trafił do aresztu za to, że ujawnił w prokuraturze skandale tuszowane przez wiceprezesa PiS i jego zastępcę. Budowa państwa totalitarnego i walka z wolnością słowa wchodzi w nową fazę.

Nawet 8 lat więzienia grozi Tomaszowi Szwejgiertowi (na zdjęciu; wyraził zgodę na podawanie nazwiska), który czwarty miesiąc przebywa w areszcie pod zarzutem stworzenia grupy przestępczej wyłudzającej podatek VAT. Prokuratura Regionalna w Lublinie (sygn. akt RP II Ds 17.2019) usiłuje sprawę przedstawić jako wielki sukces w zwalczaniu przestępczości gospodarczej. Problem w tym, że kulisy sprawy wskazują na to, że zarzuty stworzono „na siłę” aby wsadzić za kratki człowieka, który stał się bardzo niewygodny dla szefów służb specjalnych. To dlatego rząd i same służby robią, co mogą, aby opinia publiczna nie poznała kulisów zatrzymania. Ta sprawa może okazać się jedną z najpoważniejszych afer politycznych ostatnich lat.

Może być zdjęciem przedstawiającym 1 osoba

 

Niechciana wizyta

Był wtorek, 27 października 2020. O godzinie 6-tej rano pod dom Tomasza Szwejgierta w podwarszawskich Łomiankach podjechało kilkunastu agentów Centralnego Biura Antykrupcyjnego, z długą bronią i drabinkami, które przystawili do płotu posesji, aby przeprowadzić szturm. Szwejgiert nie stawiał oporu, otworzył funkcjonariuszom bramę i wpuścił ich do środka. Partnerkę Szwejgierta poproszono, aby poszła po dowód osobisty. To spowodowało, że na chwilę odeszła do innego pomieszczenia. Z zażalenia na zatrzymanie Szwejgierta, autorstwa jego adwokata, wynika, że wówczas Szwejgiert został pobity i skopany przez funkcjonariuszy. Poproszony o komentarz, rzecznik CBA nie udzielił odpowiedzi. Aby sprawę wyjaśnić, adwokat dziennikarza domagał się zabezpieczenia monitoringu ze szpitala i aresztu, który udokumentował w jakim stanie znalazł się zatrzymany. Prokuratura jednak odmówiła. "Prokurator w toku niniejszego postępowania wydał postanowienie o oddaleniu wniosków dowodowych podejrzanego, gdyż ich przeprowadzenie nie ma znaczenia dla śledztwa prowadzonego przeciwko Tomaszowi Sz. – napisał miPiotr Marko – rzecznik Prokuratury Regionalnej w Lublinie. Postanowienie zostało doręczone podejrzanemu i jego obrońcy. Jednocześnie w tej decyzji wskazane zostało, iż przedmiotowe dowody mogą być zabezpieczone w toku sprawy, gdzie Tomasz Sz. będzie miał inny status, o ile takie postępowanie zostanie przez niego zainicjowane."

Wyłudzony czyli zapłacony

Szwejgierta zakuto w kajdanki i przewieziono do Lublina na ulicę Okopową, gdzie mieści się siedziba Prokuratury Regionalnej. Prokurator przesłuchał go i wystąpił z wnioskiem o tymczasowy areszt na trzy miesiące, do czego sąd się przychylił. Sąd odwoławczy skrócił ten okres do 2 miesięcy, jednak prokuratura w grudniu złożyła wniosek o dodatkowy miesiąc i znów go dostała. Potem w styczniu wnioskowała o przedłużenie aresztu o kolejne 3 miesiące i sąd się zgodził (na razie decyzja jest nieprawomocna). Wnioski o areszt prokuratura tłumaczy tym, że chce przesłuchać w tej sprawie… kilkaset osób i twierdzi, że Szwejgiert mógłby na wolności przeszkadzać w śledztwie. Żadne inne czynności z jego udziałem nie są prowadzone. Jest kompletnie izolowany przez prokuraturę. Ma tylko ograniczony kontakt z adwokatem, jego najbliższym nie wydaje się zgody nawet na rozmowy telefoniczne z nim. "Postanowienie o przedstawieniu zarzutów zostało ogłoszone podejrzanemu w dniu 28.10.2020 r. i dotyczy popełnienia 6 przestępstw" – napisał prokurator Marko. Są to: założenie grupy przestępczej, poświadczenie nieprawdy w celu osiągnięcia korzyści majątkowej, uszczuplenie podatkowe, nierzetelne wystawienie faktury skutkujące wyłudzeniem pieniędzy. W skrócie chodzi o stworzenie grupy przestępczej, która miała wyłudzić VAT.

Te zarzuty nie wytrzymują konfrontacji z faktami. Szwejgiert nie był ani prezesem ani członkiem zarządu prywatnej spółki, w której miało dochodzić do wyłudzania VAT (akta Krajowego Rejestru Sądowego nie pozostawiają co do tego wątpliwości) – współpracował z nią jedynie jako doradca zatem, zgodnie z prawem, nie mógł ponosić odpowiedzialności za działania zarządu. Ale najbardziej szokuje co innego: oto w kwietniu 2016 roku urząd skarbowy zakwestionował część transakcji spółki i wydał decyzję nakazującą zapłacenie podatku VAT w kwocie aż 10 milionów złotych. Następnego dnia firma przelała całość tej kwoty na konto urzędu skarbowego a potem… sprawę skierowała na drogę sądową, domagając się od fiskusa zwrotu tej sumy. Skomplikowany proces jeszcze się nie zakończył. Jak jednak można mówić o wyłudzeniu VAT, skoro prywatna spółka zapłaciła całość kwestionowanej sumy po decyzji skarbówki i sprawę skierowała do sądu (do czego każdy ma prawo)?

Inaczej mówiąc: Szwejgiert poszedł za kratki z zarzutem stworzenia grupy przestępczej i wyłudzenia VAT-u po tym jak spółka, którą nie zarządzał, zapłaciła kwestionowaną sumę urzędowi skarbowemu i weszła z nim w spór sądowy. Smaczku sprawie dodaje fakt, iż urząd skarbowy nie dopatrzył się przestępstwa i nie zawiadomił prokuratury o żadnym wyłudzeniu. Urzędnicy są pewni swoich racji, tak samo jak zarząd firmy. Wszyscy czekają na rozstrzygnięcie sądowe.

Pseudonim „Heros”

Jak to się więc stało, że Szwejgiertem zajęła się prokuratura? Zarzuty oparto wyłącznie na wyjaśnieniach Jarosława Z. – prezesa spółki, w której – zdaniem lubelskich śledczych – miało dochodzić do wyłudzania VAT i działania w ten sposób na szkodę Skarbu Państwa. Prokuratura nie poinformowała opinii publicznej, że Z. ma zarzuty karne w innej sprawie, grozi mu wieloletnie więzienie i od momentu, gdy tylko stał się podejrzanym, robi, co może, aby uniknąć odsiadki. Ale to nie wszystko. W 2016 roku, gdy miało dochodzić do tych wielomilionowych wyłudzeń, Jarosław Z. współpracował jako informator z trzema służbami specjalnymi: Centralnym Biurem Śledczym Policji, Centralnym Biurem Antykorupcyjnym i Agencją Bezpieczeństwa Wewnętrznego. We wszystkich tych służbach zarejestrowany był pod tym samym pseudonimem „Heros” i od wszystkich trzech pobierał pieniądze za przekazywanie tych samych informacji (często nieprawdziwych) na temat patologii w biznesie. Zeznania obciążające Szwejgierta rzekomą odpowiedzialnością za wyłudzenie VAT w kwietniu 2016 roku, Jarosław Z. ps. „Heros” złożył dopiero w grudniu 2019 roku a więc trzy i pół roku później. Ta okoliczność również ma znaczenie.

Śmierdzące śledztwo

W grudniu 2019 roku, na kilkanaście dni przed tym, jak Jarosław Z. „przypomniał sobie” o przestępstwach Szwejgierta, sam Szwejgiert złożył w Prokuraturze Okręgowej w Warszawie zawiadomienie o popełnieniu szeregu przestępstw przez funkcjonariuszy CBA. Ujawnił m.in. że funkcjonariuszka odpowiedzialna za nadzór nad finansami CBA, kradła pieniądze (usłyszała za to zarzuty). Ujawnił też szereg innych patologii w funkcjonowaniu biura i to, że kryli je minister – koordynator tajnych służb Mariusz Kamiński i jego zastępca Maciej Wąsik. Szwejgiert opowiedział prokuratorowi o audycie, który już w 2016 roku stwierdził, że w kasie CBA brakuje 12,7 miliona złotych. "Autor tego audytu (tu pada nazwisko – przyp. L.Sz.) został przez ministra Kamińskiego przeniesiony z pracy w CBA do MSW, co dało mu równoległą pensję" – zeznawał Szwejgiert. – "Kamiński przykrył tą sprawę i nie nadał biegu audytowi."

Szwejgiert zeznał też, iż szefowie CBA domagali się od niego fałszywych zeznań obciążających Pawła Wojtunika i Krzysztofa Bondaryka czyli szefów CBA i ABW w okresie rządów Platformy Obywatelskiej. Przedstawił na to konkretne dowody. Prokuratura śledztwo umorzyła ale Szwejgiert (miał w sprawie status pokrzywdzonego) odwołał się od tej decyzji i warszawski sąd przyznał mu rację. Zwrócił sprawę prokuraturze i kazał jej przeprowadzić konkretne czynności (sygnatura akt I Ds. 226/19). Co więcej: we wrześniu 2020 Sąd Okręgowy w Warszawie nakazał objęcie Szwejgierta ochroną policyjną z uwagi na zagrożenie zdrowia i życia jego i jego rodziny wynikające z zeznań dotyczących – jak czytamy w uzasadnieniu – możliwości popełnienia przestępstw przez osoby zajmujące bardzo wysokie stanowiska państwowe. Stało się to po tym jak do sądu trafiły maile z groźbami pod adresem Szwejgierta. Szwejgiert, choć nadal jest pokrzywdzonym, nie może uczestniczyć w czynnościach, bo przebywa w areszcie śledczym.

Między służbami

O Tomaszu Szwejgiercie pisałem trzy razy. Najpierw („Angora” nr 44/2013) ujawniłem kulisy jego sporu z warszawskim urzędem skarbowym. Przedsiębiorca – jako pierwszy w Polsce – sprzeciwił się wymuszeniom pieniędzy od niego przez układ urzędników skarbówki i komorników. Jego wojna o prawdę była inspiracją dla innych przedsiębiorców, aby nie poddawać się.

Potem („Angora” nr 26/2018) opisałem jak w styczniu 2018 r. trafił na 11 miesięcy do aresztu pod zarzutem zbierania haraczu od barona paliwowego Pawła K. Miał przyjąć przez 10 miesięcy 2016 r. 800 tys. (co miesiąc 80 tys. zł) a ponadto wspólnie z generałem Mieczysławem Bieńkiem (byłym szefem polskiego kontyngentu wojskowego w Iraku) oszukać wspomnianego Pawła K. na 108 tysięcy złotych. Jednak generał, wspólnie z którym Szwejgiert miał się dopuścić przestępstwa, nie usłyszał już zarzutu. Doszło więc do sytuacji paradoksalnej: prokurator uznał, że dwie osoby działały „wspólnie i w porozumieniu” w celu dokonania oszustwa ale zarzut postawił tylko jednej z nich. W grudniu 2018 r. prokurator – referent sprawy – zwolnił Szwejgierta z aresztu (za horrendalną kaucją 150 tys. zł) i natychmiast został zdegradowany dwa szczeble w dół - do prokuratury rejonowej.

Po raz trzeci pisałem o nim w Tygodniku "Najwyższy Czas!" w kontekście śledztwa w sprawie tzw. "gangu przebierańców" czyli oszustów podających się za pracowników służb. Prokuratura i media usłużne wobec PiS przedstawiały Szwejgierta jako zatrzymanego do sprawy tego gangu, co nigdy nie miało miejsca.

Od szpiega do dziennikarza

Życiorys Szwejgierta to gotowy materiał na film sensacyjny. W latach 90. otworzył w stolicy agencję ochrony, która potem stała się jedną z najbardziej elitarnych i wyspecjalizowała się w ochronie VIP-ów. W tamtym czasie rozpoczął też współpracę ze służbami specjalnymi. Pracował dla wywiadu cywilnego ówczesnego Urzędu Ochrony Państwa a potem również dla Centralnego Biura Antykorupcyjnego. Do jesieni 2015 roku był jednym z najbardziej wartościowych agentów CBA kierowanego przez Pawła Wojtunika. W 2017 r., już za obecnej władzy, brał udział w obławie na Jakuba K., - bardzo groźnego przestępcę poszukiwanego w całej Europie. Szwejgiert nawiązał z nim kontakt i negocjował jego poddanie się i współpracę z prokuraturą. Wszystko było na najlepszej drodze do tego, aby zatrzymanie odbyło się pokojowo – niestety Szwejgiert został zdekonspirowany. W kluczowym momencie operacji, w tygodniku sprzyjającym PiS pojawił się artykuł opisujący akcję wymierzoną w Jakuba K. Co ciekawe: autorem publikacji był dziennikarz pozyskany wcześniej przez Tomasza Szwejgierta do tajnej współpracy z CBA, zarejestrowany (pod pseudonimem „Jelinek”) i opłacany za informacje interesujące biuro. Jak się jednak okazało, z czasem zaczął przekazywać informacje prywatne o kolegach – dziennikarzach (także tych popierających PiS) aby nie stracić kilku tysięcy złotych miesięcznej wypłaty z CBA.

Po niefortunnym artykule, operację dotyczącą Jakuba K. przerwano. Zatrzymano go po strzelaninie, w której rannych zostało dwóch policjantów (obaj przeżyli). Uczestnik akcji wspomina, że „to cud”, że ofiar nie było więcej.

Jesienią 2019 roku, gdy PiS ponownie wygrał wybory, Tomasz Szwejgiert wrócił do biznesu. Podjął się również nowego wyzwania: został dziennikarzem. Uczestniczył w tworzeniu miesięcznika „Służby specjalne”, którego redaktorem naczelnym jest od początku Jan Piński – były dziennikarz „Wprost”, później szef Telewizyjnej Agencji Informacyjnej. Pismo (pierwsze takie na polskim rynku) pisało o historii służb, o walce wywiadów w czasie „zimnej wojny”, o trudnej codzienności i problemach polskich oficerów wykonujących tajne zadania. Z czasem zaczęło również ujawniać patologie w funkcjonowaniu służb kierowanych przez Mariusza Kamińskiego i Macieja Wąsika. A w drugiej połowie 2020 roku Jan Piński i Tomasz Szwejgiert wspólnie napisali książkę – nieautoryzowaną biografię Mariusza Kamińskiego. Solidnie udokumentowana, opisywała bardzo niewygodne fakty z życia ministra spraw wewnętrznych m.in. to jak w czasach PRL załamał się w trakcie przesłuchania w Służbie Bezpieczeństwa i sypał kolegów z opozycji, jak jako polityk zataił swoje kontakty z pułkownikiem rosyjskiego wywiadu. Gdy po wielu miesiącach dziennikarskiego śledztwa, udało się zebrać gotowy materiał do książki, wysłaliśmy do Mariusza Kamińskiego pytania z prośbą o zajęcie stanowiska wobec zebranych informacji - wspomina Jan Piński. – Z ich treści, minister mógł się domyśleć jakie fakty zostaną ujawnione w książce. Czy to było faktyczną przyczyną osadzenia Szwejgierta w areszcie?

Rozmawialiśmy o sprawie Szwejgierta z byłymi i aktualnymi funkcjonariuszami służb. Są pewni, że Kamiński będzie go „trzymał w lochu”, tak długo jak tylko może. Dla Kamińskiego bowiem to kwestia życia. Wysyła w ten sposób do podległych mu funkcjonariuszy i współpracowników komunikat: tak kończą ci, którzy decydują się mówić o patologiach w służbach głośno. Szwejgiert to osobisty więzień Kamińskiego – mówi wysoki rangą oficer służb. Jeszcze bardziej szokujące jest to, że polskie media solidarnie w tej sprawie milczą.

Ta sprawa jest bardzo niepokojąca i pokazuje, że władza nie cofnie się przed niczym.

PS. Minister Mariusz Kamiński i jego zastępca – Maciej Wąsik – nie udzielili odpowiedzi na wysłane do nich pytania w tej sprawie, choć czekałem na odpowiedzi dłużej niż nakazują przepisy i regularnie kontaktowałem się w tej sprawie z ich rzecznikiem prasowym – Stanisławem Żarynem.

Autor: 
Leszek Szymowski
Źródło: 
facebook.com
video: 

Reklama

plportal.pl