Tomek nie mówił zbyt wiele, co się z nim działo w więzieniu, żeby nas nie martwić, ale wiemy, że go maltretowali. Z tego powodu dwa razy próbował się zabić – opowiada Wirtualnej Polsce Gerard Komenda, brat Tomasza. Według byłych funkcjonariuszy jako skazany za pedofilię przeszedł piekło. - Teraz w więzieniach trwa sprawdzanie dokumentów, co się dokładnie działo za murami i w celach – słyszymy od informatora.
Tomasz Komenda, niesłusznie skazany w 2004 r. na 25 lat więzienia, przed tygodniem wyszedł na wolność. Za kratami spędził 18 lat, z czego trzy w areszcie śledczym we Wrocławiu, 12 w owianym złą sławą więzieniu nr 1 przy ul. Kleczkowskiej, a resztę w podwrocławskim Strzelinie.
O pobycie w zakładzie karnym chciałem porozmawiać z jego wychowawcami. Agnieszka Surma, rzeczniczka więzienia w Strzelinie, stwierdziła, że nie ma na to szans, bo służba więzienna ma zakaz wypowiadania się o sprawie Komendy.
Nie da się normalnie traktować pedofila
Udało mi się jednak dotrzeć do ludzi, którzy są już na emeryturze i mają dobrą orientację w sprawie. Były funkcjonariusz służby więziennej : - W zakładach karnych, w których siedział Komenda, trwa nerwowe sprawdzanie dokumentów. Sami się muszą najpierw zorientować, co się z nim działo. Wiadomo, że przeszedł piekło. Będzie mógł ubiegać się o niebagatelne odszkodowanie.
Na rozmowę namówiłem także byłych strażników, którzy pracowali w zakładzie na Kleczkowskiej, gdzie Tomasz Komenda przebywał najdłużej.
Funkcjonariusz 1: - Pamiętam, jak się u nas pojawił. Rozmawiałem z jego mamą, bo byłem wtedy jego wychowawcą. Chudziutki, młody, spokojny chłopaczek. Już na powitanie słyszał groźby rzucane z okien. Pedofile są w hierarchii na samym dnie. Zabicie, pobicie albo gwałt na pedofilu to dla więźnia największa chwała. Większa jest tylko za zabicie klawisza.
Funkcjonariusz 2: - W gwarze więziennej na takich się mówi „cwele”. My staramy się zachować dystans do skazanych za pedofilię, ale to nie jest do końca możliwe. Sam jestem nastawiony negatywnie, jak myślę, co te świnie zrobiły. Też jesteśmy ludźmi, ojcami.
Źródło: PAP
Funkcjonariusz 1: - Na początku Komenda trafił do ogólnej celi, bo taka jest procedura. Potem osadzonych się rozdziela, biorąc pod uwagę wiele okoliczności – za co są skazani, czy mają skłonności homoseksualne, a nawet czy palą.
Funkcjonariusz 2: - Co do zasady tacy więźniowie są chronieni, ale na to, co się dzieje w celach, nie mamy wpływu.
Funkcjonariusz 1: - Jak się ma 30 cel i 130 osadzonych, to nie o wszystkim można wiedzieć. Sam więzień nie powie, że się nad nim znęcają. Niżej w hierarchii od pedofil jest tylko konfident, który donosi klawiszowi. Pozostaje obserwować czy nie dochodzi do „znętów” i gwałtów.
Mówił mi: "wychowawco, jestem niewinny”
Według naszych informacji Tomasz Komenda dla własnego bezpieczeństwa wymyślił historię, że siedzi za brutalne zabójstwo sąsiada. Jednak dla części więźniów nie było tajemnicą, że został skazany za gwałt na nieletniej.
Funkcjonariusz 1: - Był chroniony podwójnie jako osadzony, który mógł być obiektem ataku. Ale dopiero po jakimś czasie trafił do celi z więźniami, którzy byli skazani za podobne przestępstwa. Z nimi też chodził na spacerniak. Oni muszą być odseparowani od reszty. Jest niemało chętnych, żeby wsadzić im brzeszczot w żebra.
Funkcjonariusz 2: - Takie odosobnienie w celi chronionej to dodatkowa dolegliwość. Jak 18 lat odsiadki w izolatce. To tak ciężkie warunki, jakby przesiedział 36 lat. Nie wiem, jak niewinny człowiek to wytrzymał. Ja bym nie dał rady. Do tego nie miał szans, by wyjść na przepustkę, bo nie przyznał się do winy. Tak to działa.
Funkcjonariusz 1: - Mówił mi: „wychowawco, jestem niewinny. Tylko raz się przyznałem, jak mnie policjanci pobili”. Radziłem, by się odwoływał i próbował zainteresować media, ale nie było go stać na adwokata.
Wskazała go sąsiadka
Do zbrodni, za którą został skazany Komenda, doszło w sylwestra 1996 r. w Miłoszycach pod Wrocławiem. Mimo licznych śladów pozostawionych na miejscu przez kilku sprawców, policja przez trzy lata nie potrafiła ich znaleźć. Przełom nastąpił, gdy mieszkanka Wrocławia na publikowanych w prasie portretach pamięciowych rozpoznała Tomasza, który podczas przesłuchania na komisariacie wbrew faktom przyznał, że feralnej nocy był w Miłoszycach.
Na rozmowę z Wirtualną Polską zgodziło się jego dwóch braci– Krzysztof i Gerard. Nie mam problemu z rozpoznaniem ich, gdy widzimy się w centrum Wrocławia. Obaj są podobni do Tomasza.
Źródło: WP.PL
- Kobieta, która zawiadomiła policję, to sąsiadka babci. Mieszkały drzwi w drzwi. Nie wiemy, co nią kierowało, bo od tamtej pory nie kontaktowaliśmy się – opowiada Krzysztof.
Gerard: - Były dwa portrety pamięciowe. Na ich podstawie wskazała Tomka, mnie i naszego ojczyma. I się zaczęło. Zgodziliśmy się na badanie odcisków zębów, krwi. Jeździliśmy na okazania. Mnie wykluczyły badania genetyczne. Choć to dziwne, że wyszły inaczej niż u Tomka.
Kluczowym dowodem, na podstawie którego sąd skazał Tomasza, było DNA zabezpieczone z włosa na czapce zostawionej przez sprawcę. Po latach okazało się, że materiał do badań został pobrany tak niestarannie, że kod DNA byłby zgodny u trzech osób na tysiąc. Po niedawnej analizie naciągane okazały się również dowód w postaci odcisku zębów sprawcy na ciele ofiary oraz ślad zapachowy.
Ale w 2004 roku sąd ocenił je jako wystarczające. Nie wziął pod uwagę alibi – 12 osób, które świętowały Sylwestra z Komendą, zeznało, że był we Wrocławiu.
- O północy poszliśmy złożyć życzenia sąsiadom. Wszyscy pamiętają, że wrócił, poszedł spać i nie mógł być w miejscowości oddalonej o 30 kilometrów. Mówiłem, że go widziałem i nic tonie dało. Naprawdę, zaczynam wierzyć w teorie spiskowe. Skoro jemu mogli to „przykręcić”, to każdemu mogą – denerwuje się Gerard.
Strażnik odwraca głowę
Rodzina nigdy nie uwierzyła w winę Tomka. Braciom szczególnie zapadły w pamięć pierwsze odwiedziny.
- Nie padło wiele słów, tylko płacz po obu stronach. Totalna bezradność. Nie wiadomo, jak się zachować, co powiedzieć. Na kolejnych widzeniach musieliśmy robić wszystko, by Tomkowi pomóc przetrwać. Ale wyobraź sobie to uczucie: patrzysz bratu w oczy i nie wiesz, co powiedzieć – wspomina Krzysztof. I podkreśla, że Tomasz codzienne musiał walczyć o życie. - Jak go dorwali w rogu podczas spaceru i zaczęli kopać, to kogutkowy (strażnik z wieży wartowniczej – przyp. WP) tylko się obrócił plecami. Więcej nie dam rady powiedzieć. Drapie mnie to strasznie. Brat ma więcej krzepy, niech dokończy– mówi przez zaciśnięte gardło Krzysztof i zostawia mnie z najstarszym z rodzeństwa.
Gerard: - Nie przyłączył się do żądnej subkultury, ale nie zamknął się też w skorupie i nie odizolował.
Musiał znaleźć coś pomiędzy. Wyłączył się, ale swoim zachowaniem tego nie okazywał. Nie opowiadał nam za dużo, co go spotykało w więzieniu. Uważał, że mamy swoje problemy i nie chciał nas martwić. Ciężko było z niego coś wyciągnąć.
Źródło: East News
- Były momenty, gdy tracił nadzieję? – pytam.
- Jak się nad nim znęcali. Wiadomo, co się dzieje ze skazanymi za taki paragraf. Miał dwie próby samobójcze. Żyje dzięki temu, że odcięli go inni więźniowie. Ale mówił też, że raz na jakiś czas był „zatrzask”. Ktoś z administracji dawał znać innym więźniom, za co siedzi – przyznaje Gerard.
Tomek musi sporo nadrobić
Tomasz jest na wolności od tygodnia. Wrócił do swojego pokoju i mieszka z matką. Na razie jest to warunkowe zwolnienie. W czwartek jego nazwisko zniknęło z rejestru przestępców seksualnych. W piątek akta trafiły do Sądu Najwyższego, który ma formalnie go uznać za niewinnego. Rodzina próbuje nadrobić stracony czas. Dwie córki Gerarda, który urodziły się w czasie, gdy wujek był za kratami, słyszały od rodziców, że nie mogą go zobaczyć, bo jest żołnierzem specjalnej jednostki.
- Starsza zaczęła się domyślać, że coś jest nie tak - przyznaje Gerard. - Tomek na razie chodzi, zwiedza, próbuje się zaaklimatyzować. Ludzie go rozpoznają i gratulują, ale Tomek tego unika. Ma żal do dziennikarzy, że nic nie zrobili i ludzi, którzy wtedy obrzucali go błotem, a teraz traktują inaczej. Nie potrafi tego z rozumieć.
Tomasz nie ma konta w mediach społecznościowych, ale jest ich bohaterem. Do jego braci odzywa się mnóstwo ludzi. – Piszą, że jest im go żal, że podziwiają, że płaczą. Są też propozycje niemal matrymonialne. Panie twierdzą, że Tomek im się podoba, że jest przystojny. Niektóre dzień w dzień pytają, kiedy założy konto – relacjonuje Gerard.
Ani Tomasz Komenda, ani jego matka nie chcą rozmawiać z dziennikarzami. Wyjątkiem jest dziennikarz TVN Grzegorz Głuszak, który jako pierwszy nagłośnił sprawę niesłusznego skazania.
Gdy w czerwcu 2017 r śledztwo zostało wznowione, a za morderstwo sprzed 2 lat został aresztowany Ireneusz M., Głuszak zaczął pytać prokuraturę, czy to oznacza, że Komenda jest niewinny. Dowody, uznane przed laty za podstawę skazania, przeanalizował policjant z Centralnego Biura Śledczego, który wykazał, że były niewystarczające.
Głuszak, który towarzyszył Komendzie w pierwszych dniach na wolności, potwierdza relacje naszych rozmówców.
- Tomasz był wielokrotnie bity, na spacerniaku nie miał życia. Został połamany w zakładzie karnym na Kleczkowskiej. A strażnicy odwracali głowę, gdy go kopano i katowano – mówi reporter.
Podkreśla, że od czerwca 2017 roku próbował uzyskać zgodę władz więzienia w Strzelinie na rozmowę z Komendą, jednak kolejne wnioski były odrzucane. – Tomek osobiście prosił, by mnie wpuścili, wpisał mnie na listę osób, które mogą go odwiedzać, ale dyrektor więzienia wiedział, że jestem dziennikarzem i nie zgodził się ze mną porozmawiać – mówi Głuszak. - Gdy dzwoniłem, odsyłano mnie do pani rzecznik, która mówiła tylko „nie bo nie”.
Jak żyje się dziś Komendom? Gerard chciałby, żeby nie tylko Tomek, ale także jego bliscy otrzymali pomoc psychologa. - Chcemy się dowiedzieć, jak z nim rozmawiać, by nie rozdrapywać ran – tłumaczy. I dodaje: - Nie wiem, jak to zrobił, ale nie zmienił się wiele. Nie zgorzkniał i jest pogodny. Nie ma ukształtowanego planu, ale chce żyć. Mówi: „będę czerpał garściami, bo muszę sporo nadrobić”.