Śmierć generała Sławomira Petelickiego, która miała miejsce 12 czerwca 2012 r., nie została wyjaśniona. Śledczy bezrefleksyjnie przyjęli wersję o samobójstwie, ale nie potrafili jej przekonująco uzasadnić. A przecież jeżeli nawet człowiek sam odbiera sobie życie, to może być do tego zmuszony. Śledczy nie odpowiedzieli na szereg pytań: dlaczego gen. Petelicki nie zostawił listu pożegnalnego? Dlaczego nie sporządził testamentu? Dlaczego na spuście broni był odcisk palca z lewej ręki, chociaż generał był praworęczny? Wreszcie dlaczego na magazynku nie było odcisków palców generała ani śladów jego DNA?
– Powszechnie znana osoba powiedziała mi, że gen. Petelicki jest na liście osób zagrożonych, ponieważ za dużo wiedział i dzielił się swoją wiedzą – komentował parę dni po śmierci generała szef PiS-u Jarosław Kaczyński. – Źródłem tej informacji była osoba, która bardzo dobrze orientuje się w realiach polskiego życia politycznego – dodawał Kaczyński. Do dziś nic nie zostało w tej sprawie wyjaśnione i wykluczone. A „dociekliwość” śledczych najlepiej pokazuje fakt, że gdy przesłuchiwano dziennikarza, który zadał ciekawe pytania prokuraturze w tej sprawie, to nie wystąpiono do sądu o zwolnienie go z tajemnicy, chociaż w wypadku gdy sprawa dotyczy śmierci, jest taka możliwość.
Idealny termin zgonu
Późnym popołudniem 10 kwietnia 2010 r., gdy cała Polska opłakiwała śmierć prezydenta Lecha Kaczyńskiego i jego delegacji, generał Sławomir Petelicki spotkał się na kawie z jednym z ważnych polityków PO, z którym dobrze znał się od lat. Rozmowa dotyczyła oczywiście katastrofy w Smoleńsku. W pewnej chwil jego rozmówca pokazał mu wiadomość na telefonie komórkowym, którą otrzymał kilka godzin wcześniej. – „Katastrofę spowodowali piloci, którzy zeszli we mgle poniżej 100 metrów. Do ustalenia pozostaje, kto ich do tego skłonił”. To oficjalna instrukcja „wodzów” dla nas, polityków Platformy – poinformował Petelickiego.
Nie od dziś wiadomo, że politycy otrzymują partyjne „przekazy dnia” z konkretnymi poglądami na bieżące sprawy, ale wydanie takiej instrukcji tuż po katastrofie, gdy nieznane były żadne fakty, porażało cynizmem i wyrachowaniem. Nawet tak wytrawnego gracza jak Petelicki, który przecież karierę w tajnych służbach zaczynał jako oficer wywiadu PRL. Treść tego esemesa od tej pory nader często zajmowała głowę Petelickiego i, jak sam twierdził, zrewidowała diametralnie jego stosunek do PO i samego premiera Donalda Tuska.
Musiało jednak minąć wiele miesięcy, zanim Petelicki zdecydował się wreszcie opowiedzieć o tym opinii publicznej w Polsce. Zrobił to rok po katastrofie smoleńskiej w wywiadzie, jakiego udzielił tygodnikowi „Wprost”. Kilka godzin później wywiad z Petelickim został usunięty ze stron internetowych przychylnego wówczas dla władzy pisma. Ale zanim to nastąpiło, zdążyli go przeczytać dziennikarze wielu mediów, którzy – co oczywiste – fragment esemesa z instrukcją w sprawie katastrofy w Smoleńsku postanowili zacytować w swoich mediach. To mocno poruszyło Polaków. Gdy rok później 16 czerwca 2012 r. rozeszła się informacja o samobójczej śmierci Petelickiego, nie mogło nikogo dziwić, że wiązano jego śmierć najpierw z ujawnieniem owego esemesa. Jego rzekomo samobójcza śmierć (jak w wielu innych przypadkach przypisywanych „seryjnemu samobójcy”) wydarzyła się w okolicznościach nadzwyczaj korzystnych medialnie dla ewentualnych sprawców. Otóż tego dnia polska reprezentacja rozgrywała na Euro 2012 r. „mecz o wszystko” z Grecją (stawką było wyjście z grupy). Informacja o śmierci gen. Petelickiego została wręcz „idealnie” przykryta. A ponieważ nastąpiła w sobotę, to śledztwo i badania zwłok rozpoczęto dopiero dwa dni później w poniedziałek.
Samobójca bez motywu
Według oficjalnej wersji, jaką serwowano opinii publicznej, generał miał sam targnąć się na swoje życie, strzelając sobie w głowę w garażu podziemnym pod blokiem przy ulicy Tagore’a na warszawskim Mokotowie, w którym mieszkał razem z rodziną. Jak zawsze w tego typu sytuacjach, policja przeprowadziła oględziny miejsca zdarzenia, zabezpieczając m.in. pistolet Heckler & Koch, z którego Petelicki strzelił sobie w skroń. Prokuratura Okręgowa w Warszawie uruchomiła śledztwo w sprawie zaistniałego zdarzenia, wysyłając opinii publicznej komunikaty, że szczegółowo zbadane zostaną wszystkie wątki, jakie w tej sprawie należy wziąć pod uwagę. I, jak można było sądzić, tak rzeczywiście się działo. Wyniki sekcji zwłok generała potwierdziły postrzał głowy – ranę wlotową i wylotową oraz nie ujawniły innych obrażeń ciała denata. W ciągu kolejnych miesięcy trwania śledztwa przesłuchano wielu świadków, w tym członków rodziny i znajomych generała. Zbadano również jego rozmowy telefoniczne, pocztę internetową, sprawdzano alibi wielu jego rozmówców, z którymi generał spotykał się w ostatnich dniach poprzedzających jego śmierć. Do tego doszły ustalenia w zakresie jego sytuacji materialnej, stanu jego zdrowia i wiele innych ekspertyz, jakie śledczy zlecili różnym biegłym. Wszystko jednak szło w zakładanym przez śledczych od początku najbardziej możliwym kierunku. Ekspertyza biegłego balistyka zdawała się bowiem całkowicie potwierdzać wersję o samobójstwie generała. Z kolei biegły, który sporządził analizę psychologiczną generała, napisał, że denat miał „osobowość perfekcjonisty”, która polega na tym, że nie okazuje się emocji, bo jest to uważane za nieprofesjonalne. W ten właśnie sposób biegły wytłumaczył to, że nikt z krewnych i znajomych Petelickiego nie zauważył u niego żadnych objawów typowych dla osoby planującej popełnić samobójstwo. Gorzej było jedynie z ustaleniem faktycznego motywu samobójczego targnięcia się na swoje życie. Tutaj śledczy mieli kilka roboczych wersji motywów, nawet taki, który zawierał w sobie kontekst ściśle obyczajowy. Jednak żaden z nich nie był na tyle przekonujący, aby w sposób bezsporny ustalić, co rzeczywiście było motywem samobójczej śmierci generała.
W tym aspekcie śledztwa tak naprawdę musieli mocno uważać, aby opinia publiczna w Polsce nie nabrała przekonania, że generał mógł zginąć z powodu ujawnienia ważnej części prawdy o postępowaniu polityków Platformy po katastrofie w Smoleńsku i że do jego śmierci mogły przyczynić się „osoby trzecie”. To byłby prawdziwy strzał w stopę, który mógłby mieć bardzo poważne konsekwencje nie tylko dla nich samych, ale i dla kraju. W czerwcu 2013 r. prokuratura ostatecznie umorzyła śledztwo. W uzasadnieniu decyzji o jego umorzeniu mogliśmy wyczytać, że śledczy prowadzący sprawę nie stwierdzili w tym przypadku „cech przestępstwa”. W uzasadnieniu zaznaczono również, że z dużym prawdopodobieństwem można stwierdzić, że samobójcza śmierć w dniu 16 czerwca 2012 r. nie była szczegółowo zaplanowana przez generała. W ten sposób powstało wrażenie, że Petelicki był jakimś furiatem, który w przypływie emocji, do końca nie wiadomo dlaczego, targnął się na swoje życie i to od razu skutecznie.
Zasłona milczenia
Każde śledztwo, które kończy się w taki właśnie sposób, pozostawia wokół siebie nader spory obszar dla dalszych spekulacji na temat tego, co się faktycznie wydarzyło. Tak było i tym razem. Dziennikarze i publicyści snuli różne teorie na temat śmierci generała Petelickiego. Spora część z nich koncentrowała się jednak wokół katastrofy w Smoleńsku i tego, jak rząd Donalda Tuska postępował w tej sprawie. I poniekąd mogły one nawet być przekonujące. Zresztą Petelicki już 19 kwietnia 2010 r. w swoim liście do premiera Tuska stawiał wiele ważnych pytań w tej sprawie, domagając się od niego odpowiedzi. Ale tamten list pozostał bez odpowiedzi ze strony polskiego premiera.
Wśród dziennikarskich spekulacji na temat okoliczności rzekomo samobójczej śmierci Petelickiego pojawiło się także wiele innych sensacyjnych wersji. Jednak z nich mówiła, że w tle śmierci generała toczyła się zażarta wojna pomiędzy amerykańskimi i rosyjskimi służbami specjalnymi o gaz z polskich łupków i że generał mógł być ofiarą tej wojny. Ale zostawmy na razie te spekulacje na marginesie, aby nie przyczyniać się do tworzenia kolejnych na ten temat.
Jedno nie ulega wątpliwości: Sławomir Petelicki był ważną i wpływową postacią w Polsce. Generał, były oficer wywiadu, twórca i szef elitarnej jednostki specjalnej „GROM”, biznesmen, człowiek niezwykle wpływowy w środowisku ludzi polskich służb. Ale miał też wiele „grzechów” na swoim sumieniu, jak np. inwigilację środowiska amerykańskiej Polonii i organizowanie prowokacji wobec działaczy polskiej opozycji w Szwecji, a potem udział w operacji tuszowania agenturalnej przeszłości Lecha Wałęsy i w wielu wątpliwych przedsięwzięciach biznesowych. Bywał twardym i cynicznym graczem, zarówno w polityce, jak i biznesie. Chociaż – co ważne – miał w przeciwieństwie do innych mu podobnych, zasady i honor. Trudno uwierzyć w to, że ktoś taki jak Petelicki bez wyraźnego powodu, w sposób całkowicie spontaniczny targnął się na swoje życie.
Dzisiaj trzeba postawić zasadnicze pytanie: czy jest jeszcze szansa na to, aby przeprowadzone zostało rzetelne śledztwo w tej sprawie?